Piękna i cnotliwa Lukrecja - opowieść dla rodziców i dla dzieci

Kilka miesięcy temu prasowałam dziecięce ubrania, a dwie małe dziewczynki leżały naprzeciwko na łóżku i słuchały moich opowieści. Kiedy zaczęłam im opowiadać o pięknej Lukrecji, nagle zdałam sobie sprawę, że nie jest to legenda dla dzieci. Niestety, dziewczyny chciały więcej i więcej i obiecałam im, że kiedyś wrócimy do tej postaci. I dzisiaj spełniam to życzenie opowiadając historię w dwóch wersjach: dla rodziców i dla dzieci.

Rembrandt van Rijn, Lukrecja, 1664, olej na płótnie, National Gallery of Art, Waszyngton


Rodzice:
Lukrecja jest legendarną postacią, którą opisali w swoich historycznych dziełach Liwiusz, Diodor, czy Owidiusz w swoim poemacie Fasti. Żyła w VI wieku p.n.e. i była córką rzymskiego patrycjusza, Spuriusza Lukrecjusza Tricipitina. Wyszła za mąż za Lucjusza Tarkwiniusza Kollatyna, kuzyna Tarkwiniusza Pysznego.  Była podobno najpiękniejszą i najcnotliwszą kobietą w Rzymie. Syn Tarkwiniusza Pysznego, Sekstus Tarkwiniusz zapragnął kobiety, której cnoty były powszechnie znane i cenione. Lukrecja została zgwałcona przez Sekstusa, a nie mogąc żyć w hańbie, popełniła samobójstwo. Legenda mówi, że właśnie jej śmierć stała się przyczyną wybuchu powstania pod wodzą Brutusa, które doprowadziło do obalenia monarchii i wprowadzenia rządów republikańskich w Rzymie. Brutus i Kollatyn zostali pierwszymi konsulami. Tarkwiniusz Pyszny był ostatnim królem Rzymu.
Lukrecja stała się wzorem dla kobiet w kolejnych wiekach, w szczególności w renesansie. Młode kobiety w Italii kompletowały swoje cassoni, czyli skrzynie posagowe, które były dekorowane scenami z historii rzymskich bohaterek (oprócz Lukrecji, pojawiała się Porcja) lub biblijnych starotestamentowych szlachetnych kobiet (Zuzanna, Estera, Judyta). Historia Lukrecji była popularna ze względu na swoje przesłanie - krzewienie czystości małżeńskiej. Kobiety, jak wiadomo, powinny woleć umrzeć, niż żyć w niesławie, której stały się przyczyną. A ratowanie honoru męża, który traktuje żonę przedmiotowo zakładając się z przyjaciółmi o jej cnotę, było dla nich ważniejsze, niż własne życie.

Tycjan, Tarkwiniusz i Lukrecja, ok. 1570, olej na płótnie,
Musée des Beaux-Arts, Bordeaux

Dzieci:
Dawno temu, kiedy Rzymem rządzili królowie, pewien bogaty mieszkaniec tamtych ziem, Spuriusz Lukrecjusz, miał prześliczną córkę, Lukrecję. Ponieważ wówczas to ojcowie decydowali, za kogo córki będą wychodziły za mąż, także ojciec Lukrecji postanowił wydać ją za niejakiego Kollatyna. Kollatyn okazał się być dobrym mężem, bardzo kochał Lukrecję i lubił opowiadać przyjaciołom, jaką ma piękną i skromną żonę. Tak też było podczas oblężenia miasta Ardea, które król Tarkwiniusz Pyszny pragnął zdobyć. Żołnierze, a wśród nich syn Tarkwiniusza, Sekstus oraz Kollatyn, mąż Lukrecji, wspominali swoje żony i zastanawiali się, co kobiety robią w domach, gdy oni walczą. Mężczyźni postanowili dosiąść koni i pojechać sprawdzić, czy ich żony dbają o domy i czy tęsknią za nimi. Najpierw pojechali do pałacu królewskiego i zastali królewskie synowe przy zabawie. Służba nie pilnowała domu, kobiety piły wino i wesoło spędzały czas. Nie wyglądały, ani nie zachowywały się, jak tęskniące żony. Ale kiedy żołnierze pojechali do domu Kollatyna, zobaczyli piękną Lukrecję, która cicho rozmawia ze służącymi i szyje płaszcz dla męża. Wszyscy mężczyźni zgodnie uznali, że najbardziej cnotliwą z niewiast jest Lukrecja i wrócili do obozu. Po kilku dniach Sekstus, syn króla, który nie mógł zapomnieć widoku pięknej Lukrecji, postanowił ją odwiedzić. Służba wpuściła go do domu, a Lukrecja podała kolację i spędziła z nim trochę czasu na rozmowie. Kiedy zapadła noc i wszyscy domownicy poszli spać, Sekstus zakradł się do pokoju Lukrecji, przyłożył jej miecz do ciała i powiedział, że bardzo ją kocha i chce, by ona została jego narzeczoną. Lukrecja jednak nie chciała o tym słyszeć, bo przecież miała już męża, Kollatyna, i nie mogła zostać niczyją narzeczoną. Sekstus był bardzo napastliwy i chciał pocałować Lukrecję, ale ta się broniła i mówiła, że kocha swojego męża i tylko jego może całować. Wtedy zły Sekstus przewrócił Lukrecję i grożąc jej mieczem, zaczął ją mocno całować i mówić "Milcz, Lukrecjo, to ja, Sekstus Tarkwiniusz, miecz mam w ręku, umrzesz, jeśli piśniesz słowo". Lukrecja była przerażona, ale nie mogła się obronić, bo Sekstus cały czas trzymał miecz blisko jej ciała. Zagroził jej, że jeśli ona powie komukolwiek, że Sekstus ją całował, wtedy on powie wszystkim, że widział, jak Lukrecja całowała się ze służącym. Następnego dnia Lukrecja, bardzo smutna i zawstydzona, wezwała ojca i męża. Kiedy ci przybyli do domu, Lukrecja opowiedziała im, co się stało, a następnie wyciągnęła miecz i przebiła nim swoje ciało. Upadła na ziemię martwa. Kiedy mąż i ojciec lamentowali nad piękną Lukrecją i swoim nieszczęściem, do ich domu przybył krewny, Brutus. Wyciągnął miecz z ciała Lukrecji i obiecał wygnać ród Tarkwiniuszów z Rzymu. Tak się stało, Tarkwiniusze zostali wygnani, a w Rzymie od tej pory nastały rządy republikańskie. To znaczy, że nie było już królów.

Sandro Botticelli, Historia Lukrecji, ok. 1498-1501, tempera na desce, Isabella Stewart Gardner Museum, Boston

A na koniec fragment Fasti Owidiusza. Przepisywałam go dłużej, niż pisałam powyższą opowieść :). Ale wczoraj przeczytałam młodszemu synowi, słuchał, jak zaczarowany.

Teraz muszę powiedzieć coś o wypędzeniu
królów. Wziął stąd swą nazwę szósty dzień miesiąca,
licząc od jego końca. Rządził wtedy w Rzymie
ostatni król rzymskiego ludu, mąż występny,
a jednak dzielny w boju; miał imię Tarkwiniusz.
Zdobywał miasta albo obracał w perzynę
i Gabie też zawładnął niegodnym podstępem.
Albowiem cichą nocą poszedł między wrogów
najmłodszy spośród synów trzech Pysznego króla
i najbardziej do niego podobny. Gdy mieczy
dobyli, krzyknął: "Zabić chcecie bezbronnego?
Tego chcą moi bracia i ojciec Tarkwiniusz,
który mnie kazał obić". By wiarę ich zyskać,
przecierpiał wcześniej chłostę. Księżyc świecił, oni
na młodzieńca spojrzeli i schowali miecze,
gdy plecy swe pokazał, rozdarłszy tunikę.
I płacząc, przysięgali być po jego stronie
(bowiem prawdy nie znali), on chytrze się zgodził.
Aby swój cel osiągnąć, do ojca słał gońca
z prośbą, by mu do zguby miasta drogę wskazał.
Przy pałacu był ogród pełen wonnych kwiatów,
przez który płynął strumień z delikatnym szmerem.
Tam Tarkwiniusz od syna dostał wieść tajemną,
wysłuchał jej i zerwał bardzo długą lilię.
Gdy posłaniec powrócił i o lilii wspomniał,
którą król zerwał, "Znam już - rzekł syn - wolę ojca",
i niezwłocznie zabija znaczniejszych dowódców,
by wojsko mogło wtargnąć w mury niebronione.
Lecz oto, co za widok! Spomiędzy ołtarzy
wąż wypełza i mięso z popiołów wyciąga.
Zapytano Apolla, on tak los wyłożył:
"Kto pierwszy matkę swoją ucałuje, wygra".
Wszyscy więc pospieszają do swych matek żwawo,
by złożyć pocałunek, brnąc w nieświadomości.
Brutus zaś był przemyślny, więc udawał głupka,
by się Tarkwiniuszowi w niczym nie narazić.
Na twarz upadł i matce dał całusa, chociaż
myślano, że się potknął i na ziemię upadł.
Wojska rzymskie obległy Ardęę i długo
miasto było w uścisku, więc trwano bezczynnie;
wróg bał się walki w polu, bawiono się przeto
w obozie w czas spoczynku, młody zaś Tarkwiniusz
raczył swych towarzyszy winem w czasie uczty,
podejmując przyjaciół.
Rzekł więc raz syn królewski: "Jakże długo gnuśna
wojna nas zatrzymuje w pobliżu Ardei,
nie pozwala powrócić do ojczystych bogów.
Co z wiernością żon naszych? Czy są nam tak wierne,
jak wierni my jesteśmy im?" Już każdy chwali
małżonkę swą, i już są gotowi do sprzeczki,
bo serca i języki rozgrzało im wino,
Wstał ów, który wziął imię słynne od Collatium:
"Szkoda słów! Niechaj czyny przemówią! - zawołał -
Noc przed nami, na koń więc i do miasta pędźmy!"
Spodobały się słowa. Osiodłano konie,
które poniosły panów pędem w stronę miasta.
Wpierw do pałacu króla zawitali, u drzwi
nie było wcale stróża. Znaleźli synowe
królewskie strojne w wieńce przy kielichu wina.
Stamtąd co koń wyskoczy pędzą do Lukrecji.
Ona przędła: przy łożu kosz stał z miękką wełną.
Przy kaganku służące snuły gładką przędzę,
wśród nich pani mówiła swym łagodnym głosem:
"O, spieszcie się dziewczęta, trzeba jak najprędzej
panu płaszcz wysłać naszą ręką zgotowany.
Czy macie nowe wieści? Wy więcej słyszycie;
jak długo jeszcze będzie trwała wojna, wiecie?
I tak padniesz, Ardeo; przestań stawiać opór
lepszym, niegodnie naszych mężów trzymasz z dala.
Niechby już tu wrócili! Lecz mój mąż jest bitny
i pewnie z gołym mieczem rzuca się na wroga.
Myśl ucieka, umieram, ilekroć go widzę
w wyobraźni, jak walczy; mróz przenika serce".
Urwała łkając, motek wypuściła z dłoni,
a twarz skryła w ramionach, jej gest był szlachetny,
szlachetne łzy wstydliwe, twarz zaś godna duszy.
Mąż zawołał: "Rzuć lęki, już wróciłem!" Ona
jakby nagle ożyła, mężowi na szyi
zwisła słodkim ciężarem. Tymczasem królewicz
poczuł żądzę ognistą, miłości szał ślepy.
Kibić jej go zachwyca, płeć jasna, włos złoty
oraz wdzięk naturalny. Dźwięk głosu czaruje
i jej cnota niezłomna. Im nadzieja mniejsza
na zdobycie, tym mocniej w obłędzie pożąda.
Już ptak śpiewem świt głosi, gdy młodzieńcy kroki
do obozu kierują. On wciąż karmi zmysły
ogłupiałe obrazem ujrzanej. Wspomnienia
wciąż piękniejszą ją czynią. "Tak siedzi odziana,
a tak snuje swą przędzę, tak włosy w nieładzie
na jej szyję spadają. Znowu jej twarz widzę
i słyszę znów jej słowa. Co za czar oblicza
i powab jej urody!" Jak silny wiatr umie
wodę uśmierzyć, ale podmuch z niej podnosi
falę, tak samo miłość trwa, chociażbyś nawet
był gdzieś, hen, od osoby, która ją wzbudziła.
Pobudzony ościeniem niegodnej miłości,
on szykuje już zamach na cnotliwą żonę.
"Rezultat jest niepewny, porwę się na wszystko! -
rzekł. - Niechaj sama widzi, że los i bóg sprzyja
zuchwałym! Bo tak samo zdobędziemy Gabie".
Z tymi słowy miecz przypiął do boku i konia
dosiadł. Słońce się miało już ku zachodowi,
kiedy otwarła brama spiżowa podwoje.
Gość, a przecież wróg, dotarł do drzwi Kollatyna
domu, gdzie go przyjęli ciepło jak krewniaka.
W jak wielkim była błędzie nieszczęsna, gdy wokół
stołu się uwijała, wroga podejmując!
Kiedy ucztę zakończył, przyszła na sen pora,
noc zapadła i zgasły światła w całym domu.
Wtedy zerwał się nagle, miecz wyciągnął z pochwy
złotej i wpadł do izby wstydliwej małżonki,
a gdy na łożu usiadł, rzekł: "Miecz trzymam w ręku,
Lukrecjo, jestem synem króla Tarkwiniusza".
Nic nie rzekła: osłabła i nie mogła dobyć
z piersi głosu, myśl pierzchła. Lecz drżała, jak mała
drży owieczka porwana z obory przez wilka,
przez niego przygnieciona. Co ma robić biedna?
Czy walczyć? On z łatwością pokona jej opór.
Czy ma krzyczeć? Miecz w jego dłoni krzyk ten przerwie.
Czy uciekać? Na piersi czuje ucisk ręki
obcej, ona, co dotąd znała jeno męża.
Rabuś zaczął namawiać ją prośbą i groźbą,
i przekupstwem, niczego jednak nie osiągnął.
"Próżny twój opór, w hańbie cię życia pozbawię:
ja, gwałciciel, zaświadczę o twym cudzołóstwie
fałszywie, sługę bowiem zabiję i powiem,
że złapałem was razem". W strachu przed tą groźbą
stała mu się uległa. Ciesz się ze zwycięstwa,
choć ono króla zniszczy! O, ta noc tak wiele
będzie ciebie kosztować, bo całe królestwo!
Świtało. Ona siedzi z włosami w nieładzie,
tak, jak to robi matka koło stosu syna.
Zawezwała starego ojca oraz męża
wiernego. Gdy bez zwłoki w domu się zjawili,
zobaczyli żałobę, cierpienie. Spytali
o przyczynę, śmierć czyją lub inne nieszczęście.
Ona długo milczała, kryjąc zawstydzoną
twarz w swej szacie, a łzy jej jakby strumień płyną.
Starają się więc ojciec i małżonek razem
od smutku ją uwolnić, prosząc choć o słowo,
lecz się w nich płacz już budzi i lękliwe drżenie.
Trzy razy próbowała, lecz sił nie starczyło,
za czwartym się ośmiela, nie podnosząc oczu.
"A więc Tarkwiniuszowi muszę też zawdzięczać -
rzecze - że swoją hańbę sama tu wyznaję?"
Jak potrafi, więc mówi. Najgorsze zmilczała.
Łzy z rumieńcem zalały policzki niewieście.
Ojciec i mąż przebaczyli ten czyn pod przymusem.
"Waszego przebaczenia sobie nie udzielam!"
woła i miecz ukryty w swoje piersi wbija,
a potem krwią zalana pada do stóp ojca.
I nawet umierając dbała, by przystojnie
upaść, bo taka była jej ostatnia troska.
Upadli na jej ciało ojciec z mężem razem
w płaczu nad wspólną stratą i cnotą bez skazy.
Przybiegł Brutus i zadał kłam swemu imieniu,
miecz wyrwał ze zwłok ciepłych i dzierżąc splamiony
jej krwią szlachetną, krzyknął groźnie i bez strachu:
"Na twą krew ci przysięgam, odważną i czystą,
na twą duszę, co będzie odtąd dla mnie bogiem,
że się pomszczę: wypędzę stąd ród Tarkwiniuszów,
dość długo już w ukryciu było moje męstwo".
Na te słowa leżąca oczy zgasłe wzniosła
i zdała się coś mówić, wstrząsając włosami.
Zanieśli więc niewiastę o duchu mężczyzny
do grobowca. Szły za nią łzy i oburzenie.
Pokazano jej ranę, Brutus z wielkim krzykiem
o zbrodni króla mówił i do buntu wzywał
kwirytów. Z synem został Tarkwiniusz wygnany.
Brutus objął konsulat roczny. Tak się skończył
w Rzymie czas rządów królów.

Owidiusz, Fasti. Kalendarz poetycki, przekład Elżbiety Wesołowskiej, BN, 2008

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty