Opowiem Wam o mojej Toskanii

Kiedy się jedzie do Italii, nie myśli się o zapachach, burzach, deszczu, suchej trawie, skorpionach, czy nietoperzach. To nie są typowe skojarzenia. A kiedy w połowie sierpnia zameldowałam się w miniaturowej toskańskiej wiosce na wysokości prawie siedmiuset metrów nad poziomem morza, przywitał mnie deszcz. Było bardzo ciepło, a krople były ogromne. Siedziałam w domku z kamienia, z kasztanowymi belkami pod sufitem i cieszyłam się tym deszczem, bo wspinając się od auta do domku deptałam suchą, żółtą trawę, a ogromne krzewy lawendy o trzaskających o moje nogi łodygach nie pachniały. Deszcz trwał krótko. W ciągu kolejnych dwóch godzin wszystko zrobiło się suche, ale nagle zapachniało. Lawendą, szałwią, rozmarynem, powietrzem, w którym jakby mniej tlenu, a więcej oddechu. Widok na dolinę Arno zyskał na kolorach. A wieczorny zachód słońca pomalował niebo na żywe, kontrastujące ze sobą barwy. Spodobała mi się ta Toskania i poczułam, że nie muszę codziennie być we Florencji, żeby pisać.
Następnego dnia moja bratanica znalazła w basenie niewielkiego skorpiona. I nagle okazało się, że nikt nie boi się tych okrytych złą sławą stworzeń. W Toskanii żyją nieduże, brunatne skorpiony, które czasem spadną do basenu, a czasem spacerują po ścianach pralni i chyba bardziej boją się światła naszej latarki z telefonu, niż my boimy się ich kolców na ogonach. Próbowałam zasuszyć tego skorpiona z basenu, ale zgubił się, zupełnie nie wiem, jak, bo położyłam go obok pudełka na pióra i ołówki i przez kilka dni go widziałam. W wieczór poprzedzający wyjazd, mojego skorpiona nie było.
Trawa w sierpniowej Toskanii jest sucha, szeleszcząca pod stopami, o barwach z żółtej strony palety. Zgniatanie jej butem nie jest niczym przyjemnym, chodzenie po niej na boso rani stopy. Ale dźwięk, jaki wydaje podczas łamania się pod stopami jest bardzo inspirujący. Rankami, gdy chadzałam z domku do basenu, kiedy wszyscy jeszcze spali i tylko pan basenowy daleko na tarasie, wśród drzewek oliwnych zgarniał trawę, słuchałam dźwięków trawy. Źdźbła łamane przez moje klapki wydawały głośny trzaskający dźwięk. Tak naprawdę sama wyłapywałam ten trzask dopóki nie zdjęłam klapek i nie zaczęłam słuchać delikatnych plusków wody, kiedy powoli zanurzałam się w basenie. Bywało zimno, bo noce w Toskanii na tej wysokości są przyjemnie chłodne. A po kilku godzinach nocy woda w basenie stygła. Przez pierwszą długość nigdy nie zanurzałam głowy, dopiero przy drugiej powoli i stopniowo wchodziłam głębiej. Niezwykle przyjemnie jest pływać o poranku w Toskanii.
Trzeciego dnia zauważyliśmy pierwsze nietoperze. Pierwszy mnie zachwycił, bo nie spodziewałam się takiego gościa nad naszą pergolą. I nagle, po minucie okazało się, że jest ich całe mnóstwo. Latały nad pergolami, nad cyprysami przy ścieżce, nad dachami domów wioski. Wydawały też ciche dźwięki, które często próbowaliśmy naśladować, żeby zwabić ich więcej i więcej. Nikomu z nas nie udało się sfotografować nietoperza.
Cienie w Toskanii są wspaniałe. Strzeliste cyprysy wyciągają swoje cienie w niemym współzawodnictwie na ścieżce. Skakałam przez nie wracając z basenu do domu, bo o ósmej słońce już świeciło nad doliną. Drzewa oliwne dają rozproszony, delikatny cień. Nie można się pod nimi ukryć przed palącym południowym słońcem, ale ich srebrzyste liście są tak urokliwe, że tworzą istną krainę czarów. Gaj oliwny rośnie na suchej, piaszczystej glebie. Oliwki są jaskrawozielone, a liście mają zimny odcień księżycowego srebra. Cień drzewek oliwnych jest półprzezroczysty, ciepły i zupełnie nie chroni przed żarem. Kiedy jednak powieje wiatr, szelest tych sztywnych listków jest jak powiew dobrej nowiny.
Noce były chłodne i głośne. Świerszcze grały całymi orkiestrami. Jednego wieczoru usłyszałam dalekie pohukiwanie, może to była sowa. Kiedy pewnego dnia poszliśmy na wieczorny spacer, ciemność ogarnęła nas tak szybko, że trzeba było użyć latarki, by bezpiecznie wrócić do domu. Ciemność w Toskanii jest cicha, ciepła, otulająca i bezpieczna. Nagle okazuje się, że każdy nietoperz, każdy dzik, każda sarna, każdy krzak lawendy, rozmarynu, wszystkie żywopłoty z liści laurowych, dźwięki świerszczy, wschodzący księżyc, widoki na dolinę i każda ogromna szyszka, więc okazuje się, że to wszystko jest częścią tożsamości tej krainy. Drzewa oliwne są jak ludzie w dziwnych pozach, cyprysy to jedyne czarne akcenty nocy, a światła miasteczek w dolinie wydają się być jedynie odbiciem gwiazd.
Czwartego wieczoru podczas spaceru znalazłam mojego starszego syna leżącego na leżaku nieopodal basenu i obserwującego gwiazdy. Mój brat pokazywał mu przelatującą satelitę. Położyliśmy się wszyscy, twarzami w stronę nieba, które tam, w Toskanii, wydaje się wisieć nieco niżej, niż w Gdańsku. Codziennie widać mleczną drogę, można rozpoznać gwiazdozbiory i poopowiadać sobie historie starożytnych filozofów. Oni patrzyli w te same gwiazdy.
Wczesnym popołudniem moja Toskania pachniała, jak sauna. Świeżym drzewem, olejkami eterycznymi, słońcem. Wydaje się Wam, że wiecie, jak pachnie słońce, bo byliście nad morzem? Nieprawda. Mieszkam nad morzem i zawsze wiedziałam, jak pachnie słońce. I okazało się, że pachnie zupełnie inaczej. Tamtego dnia zmieniłam swoją wiedzę o zapachu słońca. Las, zioła, łąka. To jedyne, czego nie można zabrać w pudełku telefonu komórkowego. Ale pamięć jest łaskawa. Zwróciłam na to uwagę, kiedy moja bratanica opowiadała, że kiedy w przedszkolu był czas odbioru dzieci, zawsze wiedziała, że mama już wraca. Bo czuła jej zapach, jej perfumy, niezmienność. Fajne jest to wspomnienie.
Przedostatniego wieczoru przyszła burza. Pół nocy grzmiało i padało. Było bardzo głośno, elektrycznie i cudownie się spało. Budziłam się chyba na każdą błyskawicę i patrzyłam w szeroko otwarte, niewielkie toskańskie okno. Dolina Arno ukazywała się w świetle błyskawic i znikała. Dalekie pomruki niebiańskie zapowiadały całkiem bliskie uderzenia. Bardzo lubię burzę. Uspokoiło się nad ranem i kiedy wyszłam na poranny spacer powietrze pachniało inaczej: świeżą lawendą, mokrą ziemią i dziką miętą. Nie chciało się pić kawy.
Moja Toskania tego roku była inna od innych. Kiedy wrócę za jakiś czas, nie będzie już tak samo. Pory roku się zmieniają, a ich coroczna powtarzalność wcale nie jest emocjonalnie powtarzalna. Każde lato jest inne, bo każdego lata ja jestem inna. 

Komentarze

Popularne posty