"Primavera". Pierwszy dzień wiosny
Cóż takiego magicznego w wiośnie? Oto przychodzi nowe. Płoną ogniska i palimy zimowe śmieci. Robimy miejsce w ogrodzie i w domu na ciepło, na kwiaty, a zmiana życia jest niezwykle trudna do uchwycenia. Ale wszyscy to wyczuwamy. Idzie nowe. Czy Sandro Botticelli przed 1482 rokiem wyczuł to nowe, które miało przyjść i wiązał z nim wielkie nadzieje, czy też przedstawił to, co już nadeszło i kwitło w pełni? Czy jego Primavera to opowiadanie pewnej historii, która wydarzyła się na przełomie epok?
Dzisiaj pochylam się nad Wiosną Botticellego, obrazem z około 1482 roku, który możemy podziwiać we Florencji. Oto krótka historia wielkiego dzieła renesansu.
Z pochodzącego z 1492 roku inwentarza majątku Lorenza die Pierfrancesco di Medici, kuzyna Lorenza Il Magnifico, wynika, że obraz był jego własnością i wisiał w w jego florenckim pałacu razem z Kamillą i centaurem z 1482 roku, także pędzla Botticellego. Wiosna do dzisiaj stanowi przedmiot dyskusji, bowiem o ile nie mamy problemu z rozpoznaniem postaci na obrazie, to warstwa znaczeniowa wciąż rodzi pytania.
Wiosna prezentuje galerię wielu postaci, a zrozumienie ich funkcji w scenie to wielkie wyzwanie interpretacyjne. Botticelli z pewnością znał poemat Lukrecjusza, odkryty przez Poggia Bracciolliniego http://annacirocka.blogspot.com/2017/02/poggio-bracciolini-czyli-jak-sie-zacza.html.
Wiosna jest ilustracją fragmentu poematu: "Idzie Wiosna i Wenus, a przodem kroczy skrzydlaty zwiastun Wenery. Im zaś Matka Kwietna zasypuje zawczasu całą drogę w ślad śladów Zefira i zapełnia wybranymi barwami i zapachami".
Inne źródło dla zrozumienia sensu malowidła stanowi tekst Poliziana, który bazując na Fasti Owidiusza opisał historię miłości Zefira do nimfy Chloris.
Oto fragment piątej księgi Fasti w przekładzie Elżbiety Wesołowskiej:
"Mnie zwą Florą, a niegdyś miałam imię Chloris,
w łacińskiej mowie jedną zniekształconą głoskę.
Była Chloris, beztroską pól nimfą, gdzie życie
się toczyło szczęśliwych waszych prapradziadów.
Jakiej byłam postaci, trudno rzec mnie skromnej,
lecz mój wygląd mej matce przysporzył wnet zięcia.
Była wiosna, błądziłam, zobaczył mnie Zefir.
Chciałam uciec, on gonił mnie i był silniejszy."
W dalszej opowieści Chloris została żoną Zefira i nie skarżyła się na życie małżeńskie. Mąż zechciał, by została boginią kwiatów, a ona pierwsza nadała jednobarwnej ziemi kolory.
Do lasu lub gaju pomarańczowego przybyli starożytni bogowie, by uczestniczyć w corocznym święcie celebrującym płodność ziemi. W centralnej części malowidła stoi Wenus na tle poświęconego jej drzewa mirtowego. Prawą dłonią subtelnie dyryguje tańcem Trzech Gracji, swoich służek, umieszczonych z lewej strony obrazu. Odwrócona do nas tyłem Czystość patrzy w stronę Merkurego, zaś jej siostry, Piękno i Rozkosz są skupione na tańcu. Wenus patrzy w naszą stronę, a jednak jej uwaga jest skierowana na taniec; wydaje się, że bogini słyszy muzykę, w rytm której poruszają się Gracje odziane w tiulowe, niemal przezroczyste szaty. Za nimi Merkury, który kaduceuszem powstrzymuje obłoki, by nie zakłócały sceny. Według Poliziana, w ogrodzie Wenus nie ma chmur i panuje wieczny pokój. Ponad boginią miłości unosi się Kupidyn z zawiązanymi oczami ze strzałą wymierzoną w jedną z Trzech Gracji.
Z prawej strony obrazu trzy postacie: Zefir, wiosenny wiatr chwytający nimfę Chloris, która próbuje się wymknąć. Z jej ust sypią się kwiaty zdobiąc suknię stojącej obok Flory.
Najprostsza interpretacja obrazu, to święto wiosny i miłości. Dzieło powstało na zlecenie Lorenza di Medici jako uczczenie jego ślubu z Semiramidą Appiani w maju 1482 roku. Miłość jest więc właściwym rozwiązaniem znaczenia obrazu. Kiedy jednak sięgniemy do historii Florencji, pojawiają nam się symbole, które nie mogą kojarzyć się inaczej, jak nawiązania do Medyceuszy. Przede wszystkim, laur i pomarańcza. Laur, czyli wawrzyn przywodzi na myśl imię Wawrzyńca (Laurentius - Wawrzyniec). Drzewko pomarańczowe zaś, to po łacinie mala medica i odnosi się do nazwiska Medyceuszy. Idąc dalej tym śladem, Flora to łacinie Florentia, co oznaczałoby nazwę miasta. Symboliczne odrodzenie się natury może być udaną próbą przedstawienia powrotu wiosny do Florencji po długotrwałym konflikcie Wawrzyńca Wspaniałego z papieżem Sykstusem IV.
"Podziwiać" - słowo, którego użyłam na początku tekstu w odniesieniu do Wiosny, to może niefortunny zwrot. Uffizi są zawsze zatłoczone. Sale Botticellego są duszne, a przed Wiosną i Narodzinami Wenus zawsze stoją dziesiątki ludzi. Naprzeciwko są ławy do siedzenia i całe szczęście, bo ich pierwotne przeznaczenie, czyli siedzenie przed arcydziełami, zostało przeniesione na odpoczynek od tłumów. Ciężko oddać się kontemplacji i podziwianiu arcydzieła, symbolu renesansu. Ja mam jednak szczególną umiejętność, powiedziałabym "supermoc", a inni określają to jako spaczenie psychiczne. Otóż potrafię funkcjonować w dwóch rzeczywistościach. Nie muszę zamykać oczu, żeby przenosić się w czas i miejsce, które sobie wymyśliłam. Umiem się wyłączyć z otoczenia i wyobrazić sobie, że jest inaczej. I tak było z Botticellim we Florencji. Usiadłam na brzegu ławki i przestałam słyszeć jednostajny szum rozmów, plecy już nie bolały, a powietrze było świeże, morskie. I nie było ludzi, bo obsługa jakimś cudem zamknęła muzeum, w którym pozwolono mi zostać. I tak siedziałam sama, samiuteńka, a naprzeciwko mnie dwa arcydzieła.
O tym, co wydarzyło się później, jak wróciłam do rzeczywistości i kilka sal dalej zobaczyłam Zwiastowanie Lorenza di Credi, będzie w następnym opowiadaniu.
Dzisiaj pochylam się nad Wiosną Botticellego, obrazem z około 1482 roku, który możemy podziwiać we Florencji. Oto krótka historia wielkiego dzieła renesansu.
Z pochodzącego z 1492 roku inwentarza majątku Lorenza die Pierfrancesco di Medici, kuzyna Lorenza Il Magnifico, wynika, że obraz był jego własnością i wisiał w w jego florenckim pałacu razem z Kamillą i centaurem z 1482 roku, także pędzla Botticellego. Wiosna do dzisiaj stanowi przedmiot dyskusji, bowiem o ile nie mamy problemu z rozpoznaniem postaci na obrazie, to warstwa znaczeniowa wciąż rodzi pytania.
Wiosna prezentuje galerię wielu postaci, a zrozumienie ich funkcji w scenie to wielkie wyzwanie interpretacyjne. Botticelli z pewnością znał poemat Lukrecjusza, odkryty przez Poggia Bracciolliniego http://annacirocka.blogspot.com/2017/02/poggio-bracciolini-czyli-jak-sie-zacza.html.
Wiosna jest ilustracją fragmentu poematu: "Idzie Wiosna i Wenus, a przodem kroczy skrzydlaty zwiastun Wenery. Im zaś Matka Kwietna zasypuje zawczasu całą drogę w ślad śladów Zefira i zapełnia wybranymi barwami i zapachami".
Inne źródło dla zrozumienia sensu malowidła stanowi tekst Poliziana, który bazując na Fasti Owidiusza opisał historię miłości Zefira do nimfy Chloris.
Oto fragment piątej księgi Fasti w przekładzie Elżbiety Wesołowskiej:
"Mnie zwą Florą, a niegdyś miałam imię Chloris,
w łacińskiej mowie jedną zniekształconą głoskę.
Była Chloris, beztroską pól nimfą, gdzie życie
się toczyło szczęśliwych waszych prapradziadów.
Jakiej byłam postaci, trudno rzec mnie skromnej,
lecz mój wygląd mej matce przysporzył wnet zięcia.
Była wiosna, błądziłam, zobaczył mnie Zefir.
Chciałam uciec, on gonił mnie i był silniejszy."
W dalszej opowieści Chloris została żoną Zefira i nie skarżyła się na życie małżeńskie. Mąż zechciał, by została boginią kwiatów, a ona pierwsza nadała jednobarwnej ziemi kolory.
Do lasu lub gaju pomarańczowego przybyli starożytni bogowie, by uczestniczyć w corocznym święcie celebrującym płodność ziemi. W centralnej części malowidła stoi Wenus na tle poświęconego jej drzewa mirtowego. Prawą dłonią subtelnie dyryguje tańcem Trzech Gracji, swoich służek, umieszczonych z lewej strony obrazu. Odwrócona do nas tyłem Czystość patrzy w stronę Merkurego, zaś jej siostry, Piękno i Rozkosz są skupione na tańcu. Wenus patrzy w naszą stronę, a jednak jej uwaga jest skierowana na taniec; wydaje się, że bogini słyszy muzykę, w rytm której poruszają się Gracje odziane w tiulowe, niemal przezroczyste szaty. Za nimi Merkury, który kaduceuszem powstrzymuje obłoki, by nie zakłócały sceny. Według Poliziana, w ogrodzie Wenus nie ma chmur i panuje wieczny pokój. Ponad boginią miłości unosi się Kupidyn z zawiązanymi oczami ze strzałą wymierzoną w jedną z Trzech Gracji.
Z prawej strony obrazu trzy postacie: Zefir, wiosenny wiatr chwytający nimfę Chloris, która próbuje się wymknąć. Z jej ust sypią się kwiaty zdobiąc suknię stojącej obok Flory.
Najprostsza interpretacja obrazu, to święto wiosny i miłości. Dzieło powstało na zlecenie Lorenza di Medici jako uczczenie jego ślubu z Semiramidą Appiani w maju 1482 roku. Miłość jest więc właściwym rozwiązaniem znaczenia obrazu. Kiedy jednak sięgniemy do historii Florencji, pojawiają nam się symbole, które nie mogą kojarzyć się inaczej, jak nawiązania do Medyceuszy. Przede wszystkim, laur i pomarańcza. Laur, czyli wawrzyn przywodzi na myśl imię Wawrzyńca (Laurentius - Wawrzyniec). Drzewko pomarańczowe zaś, to po łacinie mala medica i odnosi się do nazwiska Medyceuszy. Idąc dalej tym śladem, Flora to łacinie Florentia, co oznaczałoby nazwę miasta. Symboliczne odrodzenie się natury może być udaną próbą przedstawienia powrotu wiosny do Florencji po długotrwałym konflikcie Wawrzyńca Wspaniałego z papieżem Sykstusem IV.
"Podziwiać" - słowo, którego użyłam na początku tekstu w odniesieniu do Wiosny, to może niefortunny zwrot. Uffizi są zawsze zatłoczone. Sale Botticellego są duszne, a przed Wiosną i Narodzinami Wenus zawsze stoją dziesiątki ludzi. Naprzeciwko są ławy do siedzenia i całe szczęście, bo ich pierwotne przeznaczenie, czyli siedzenie przed arcydziełami, zostało przeniesione na odpoczynek od tłumów. Ciężko oddać się kontemplacji i podziwianiu arcydzieła, symbolu renesansu. Ja mam jednak szczególną umiejętność, powiedziałabym "supermoc", a inni określają to jako spaczenie psychiczne. Otóż potrafię funkcjonować w dwóch rzeczywistościach. Nie muszę zamykać oczu, żeby przenosić się w czas i miejsce, które sobie wymyśliłam. Umiem się wyłączyć z otoczenia i wyobrazić sobie, że jest inaczej. I tak było z Botticellim we Florencji. Usiadłam na brzegu ławki i przestałam słyszeć jednostajny szum rozmów, plecy już nie bolały, a powietrze było świeże, morskie. I nie było ludzi, bo obsługa jakimś cudem zamknęła muzeum, w którym pozwolono mi zostać. I tak siedziałam sama, samiuteńka, a naprzeciwko mnie dwa arcydzieła.
O tym, co wydarzyło się później, jak wróciłam do rzeczywistości i kilka sal dalej zobaczyłam Zwiastowanie Lorenza di Credi, będzie w następnym opowiadaniu.
Podziwialam ,,Primaverę,, chyba z tej samej ławeczki...
OdpowiedzUsuńTyle sie na nim dzieje,ze warto przysiasc,by napatrzeć się do woli...
,
Otóż to :) I warto się wyłączyć z tego tłumu. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńO Primaverze zrobil nam wyklad ,jakis czas temu, Hubert Bilewicz z UG ( pewnie znajomy z uczeni?)
OdpowiedzUsuńPrzeszlo godzina ciekawego,,rozbierania obrazu,,
Takie spotkania ze sztuką...
A do blogu zagladam z wielką przyjemnością😃
Dr Bilewicz - zajęcia ze sztuki nowoczesnej na studiach :). Dziękuję za "zaglądanie", pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń