Tydzień z Mariną Abramovic. Moje spojrzenie na wystawę we florenckim Palazzo Strozzi


Bardzo subiektywna i lekko krytyczna recenzja z wystawy "Cleaner. Marina Abramovic" we florenckim Palazzo Strozzi. Jesień, 2018. Napisana na podstawie własnych notatek, publikowanego wcześniej "Tygodnia z Mariną Abramovic", informacji na stronie artystki i książek, masy przeczytanych książek.

Zdecydowałam się publikować codziennie post, w którym opisywałam jedno z wydarzeń związanych z wystawą Mariny. Niestety już pierwszego dnia administratorzy Facebooka usunęli mi zdjęcia, na których przechodzę między nagimi ciałami kobiety i mężczyzny. Cenzura wciąż ma się świetnie, chociaż szkoda, że jednocześnie reklama środka do depilacji lub bikini wciąż jest akceptowalna, chociaż pokazuje dużo więcej. Domyślam się jednak, że chodziło o penis, który na poniższym zdjęciu lekko zamazałam. Nieważne, przecież nie o to chodzi, by patrzeć na penisy, czy piersi, dlatego opisuję swoje odczucia.

Jak myślicie, na czym skupili się Marina i Ulay, kiedy na wystawę trzeba było przejść pomiędzy ich nagimi ciałami? Przypomnę, że chodzi o "Imponderabilia" z 1977 roku, kiedy Marina i Ulay stali nadzy w wejściu i każdy, kto wchodził do muzeum, musiał się przecisnąć pomiędzy ich ciałami.
We Florencji można było przejść pomiędzy ciałami dwóch osób, nagich, kobiety i mężczyzny, stojących podobnie, jak dawniej Marina i Ulay. Alternatywą jest przejście obok, więc nie każdy, kto odwiedza wystawę, musi się zetknąć z obcymi ciałami. Zrobiłam to. Przeszłam obok zupełnie obcych, nagich ludzi. Bardzo skupionych i milczących, patrzących na siebie nawzajem. Nasza kultura milczy na temat ciała, które jest rzeczą intymną, naszą własnością, naszą wolnością, ale na naszych warunkach. Przechodząc pomiędzy tymi ludźmi poczułam ich zapach. Obce ciało, inny zapach, miękkość, intymność, szacunek.
Myślę, że kiedy Marina i Ulay stali dawno temu w takim przejściu, chcieli pokazać, że ciało jest tym, co ważne, co trzeba szanować, że każdy potrzebuje bliskości, że obce ciało dotknięte przypadkiem może stać się źródłem ekscytacji i szacunku. Jakiegoś uczucia zawstydzenia i rozrzewnienia jednocześnie. Wstrzymania oddechu i jednak oddychania, by poczuć zapach. To także pozwolenie na to, by ktoś inny przejął decyzyjność. A jednak wydanie się na czyjąś decyzyjność nie prowokuje nagannych w naszej kulturze zachowań. Być może i takie mają miejsce, ale chyba sam moment kontaktu niweluje wszelkie odruchy braku szacunku. W tej sprawie chodzi o świadomość ciała i szacunek do niego.

W kolejnym dniu opisywałam "Energię spoczynkową", która była pokazywana jedynie jako archiwalne nagranie filmowe.
Film prezentowany na ścianie w pierwszej sali Palazzo Strozzi robi wielkie wrażenie pewnie dlatego, że oglądałam go po raz pierwszy w całości. Performens z Dublina z 1980 roku polegał na tym, że Marina i Ulay stali naprzeciwko siebie z napiętym łukiem. Strzała była skierowana w serce Mariny, a Ulay trzymał cięciwę, która napinała się coraz mocniej w miarę odchylania się ich ciał do tyłu. Do klatek piersiowych Marina i Ulay mieli przyczepione mikrofony, co podobno było ekscytujące ze względu na dźwięk serca, gdy śmierć jest blisko. Siedem lat po rozstaniu Ulay zapytany w wywiadzie o to, czy się nie bał, odpowiedział, że tak, bo to to było także jego serce. Ta odpowiedź stała się dla mnie punktem wyjścia dla opowiedzenia o emocjach związanych z oglądaniem tego filmu. U Mariny widać szybszy oddech i zaciskającą się dłoń u ręki wiszącej swobodnie wzdłuż ciała, u Ulaya drżącą rękę trzymającą strzałę. Czy to rzecz o zaufaniu czy o prowokacji i sprawdzaniu uczuć? Obejrzałam film dokładnie i uważam, że to rzecz o duchowym połączeniu, o opanowaniu energii, którą można wyzwolić w każdej chwili, ale się tego nie chce, bo strata przewyższyłaby wszystko, na co się pracowało przez lata. Nie rozumiem właściwie strojów, więc napiszcie mi w komentarzach, co sądzicie na temat ich ubioru. Odziani w białe koszule zapinane pod szyję, Marina w czarną spódnicę, Ulay w czarne spodnie na kant, w pantofle. Nie bardzo wiem, jakich bym ich widziała w tym performensie, ale taki galowy strój zupełnie mnie nie przekonuje. Może chodzi o monochromatyczność uczuć? I podkreślenie cech kobiety i mężczyzny poprzez tradycyjny podział na spódnicę i spodnie? Co myślicie? W każdym razie napięcie łuku było mniejsze, niż napięcie oczekiwania na zwolnienie cięciwy.
 


Energia kamieni, czyli "Obiekty przejściowe" z 1994 roku były fragmentami skał, których można było dotknąć po to, by poczuć ich / własną moc, spokój.
Marina wierzy, że każdy materiał posiada swoją energię, którą emituje i dopiero od nas samych zależy, czy otworzymy się na tą energię. Umieszczone na ścianie minerały w grupach po trzy nie stanowią same w sobie żadnej szczególnej kompozycji. Są tak ukształtowane, byśmy mogli przy nich stanąć i dotknąć swoją głową, sercem i łonem. Każda z czterech konstrukcji została nazwana inaczej i poszczególne formy kamienne zostały umieszczone na różnych wysokościach tak, by ludzie różnego wzrostu mogli z nich skorzystać. Najbardziej kusiła mnie konstrukcja z zielonego minerału, ale niestety byłam na nią zbyt wysoka. Stanęłam przy obsydianie, zamknęłam oczy i spróbowałam się wyłączyć na tyle, by poczuć energię. Czułam swoje ciało, bo po chwili rozluźniłam palce i wypuściłam powietrze. Ale pomimo tego, że w sali było cicho i mogłam być ze sobą sama, nie potrafiłam się zupełnie otworzyć. Być może obsydian na mnie nie działał, chociaż Marina twierdzi, że nie starała się dobierać materiałów ze względu na ich lecznicze właściwości. Co zupełnie rozumiem, bo każdy z nas nosi w sobie pewne doświadczenia i albo pozwala im się mijać, trwać, albo sobą zawładnąć. Nie do końca jednak wiem, na ile nadinterpretowałam te obiekty. Ich trwanie polega chyba na tym, by umożliwić nam zespolenie ciała z duchem. I u każdego odbędzie się to inaczej.
Przy kamieniach stawało sporo osób i każdy trwał tak dłuższą chwilę. Jeden człowiek szeptał do zielonego kamienia.
Krzesło wyposażone w szereg kwarcowych form w oparciu było tak wyprofilowane, że wymuszało prostą pozycję, medytacyjną. Dodatkowo było ustawione tak, że siadało się na nim przodem do białej ściany i nie trzeba było zamykać oczu. Zauważyłam jednak, że wszyscy zamykali te oczy. Siadając na krześle tyłem do całej ekspozycji poczułam się na tyle komfortowo, że czas mijał obok mnie, trwającej.
Nie zdecydowałam się na wejście w kamienne buty, bo ludzie stawali tam gołymi stopami, a tego dnia we Florencji było naprawdę gorąco. Później jednak pomyślałam, że przecież dotykałam swoją twarzą, ustami miejsc, których dotykały obce mi usta.
Bardzo dziwna i inna praca. Bo tutaj nie Marina pracowała swoim ciałem, ale pozwoliła widzowi popracować własnym. Od nas tu zależy, czy go doświadczymy, czy nie.



"Dom z widokiem na ocean"to performens zrealizowany w 2002 roku. W Palazzo Strozzi zrekonstruowano pokoje, w których Marina przebywała i wykonywała codzienne czynności. Na przeciwnej ścianie wyświetlano film zarejestrowany w 2002 roku. Początkowo nie widać, że drabiny, które prowadzą do poszczególnych pomieszczeń mają szczeble z noży kuchennych. I to pierwsze, co uderza w ciało. Bo myśląc o tym, czy wejście po ostrzach byłoby możliwe, niemal fizycznie czujemy ból ciała. Doświadczamy zespolenia mózgu, myśli z cielesnością. Nie wiem, czy taki był zamysł artystki, ale nie mogłam przestać odczuwać bólu. W tej samej sali znajdują się "obiekty przejściowe", więc być może kuratorzy pomyśleli o takich osobach, jak ja, dając im możliwość wyciszenia się na krześle z kwarcytami. Marina mieszkała w tych pomieszczeniach 12 dni bez pożywienia, z minimalną porcją wody, kostką mydła, butelką oliwy... To wielce zachwycające, że można być samemu ze sobą tak długi czas. Dla mnie taka dyscyplina wydała się to luksusem ponad moje obecne możliwości. Wyjaśnię szczegółowo: spanie - 7 godzin na dobę, leżenie, siedzenie, stanie - bez ograniczeń, czytanie - niemożliwe, śpiewanie - możliwe, prysznic - 3 razy dziennie. Ubrania i wyposażenie także ściśle określone. Poddanie swojego ciała dyscyplinie, którą sami sobie narzucamy wyzwala ogromne pokłady zmysłowości. Tak myślę. Ten dom, z całą jego ciszą, z dyscypliną, konsekwencją, z brakiem słów... Na ile poznałabym swoje ciało i kiedy weszłabym po tej drabinie?
Poza tym uwodzi mnie sam tytuł: "Dom z widokiem na ocean"...

"Liczenie ryżu", podobnie, jak energia kamieni to coś, co już dawno zostało odkryte, ale Marina odkrywa to na nowo.
Zrealizowane w 2015 roku liczenie ryżu miało pomóc ludziom zatrzymać się przez chwilę lub przez dłuższy czas w pędzącym życiu. Instrukcja dla osób, które chciały wziąć udział w eksperymencie:
- swój plecak, torbę, płaszcz, zegarek, telefon i wszelkie urządzenie elektroniczne zostaw w szafce (szafki były dostępne)
- nałóż na uszy słuchawki i usiądź na krześle przy stole (słuchawki szczelnie zamykały ludzi na bodźce słuchowe z zewnątrz, chociaż w sali i tak było bardzo cicho)
- usiądź przy stole i weź pełną garść ryżu ze stosu
- odseparuj ziarenka ryżu od czarnych ziarenek fasoli układając je w dwa stosiki na papierze
- możesz to robić tak długo jak chcesz, albo jak długo potrzebujesz
Co robili ludzie przy stole poza układaniem ryżu i fasolki w stosiki? Liczyli ziarna, układali wzory, przesypywali ryż z jednej dłoni w drugą, notowali wyniki. Przyglądali się innym, przechodzili obok bez zainteresowania, śmiali się do siebie i szeptali sobie do uszu. Niektórzy szybko odchodzili od stołu, inni skupiali się na czynności tak, jakby mieli jakieś konkretne zadanie matematyczne do rozwiązania. A niektórzy wyraźnie nie potrzebowali wyciszenia, ale robili to z ciekawości.
To kolejny dzień z Mariną, gdy zwracam uwagę na przedmioty, które mają pomóc nam, ludziom dzisiejszego świata, być samym ze sobą. Wiem, że powstają warsztaty z prawidłowego oddychania, ludzie masowo chodzą do psychoterapeutów (jeśli jest taka potrzeba, nie dyskutuję, nie oceniam, wspieram, ale znam takich, którzy robią to dla mody, jakkolwiek by nie nazwać tego zjawiska w tym kontekście), wciąż chcą więcej i więcej, kupują więcej, marnują więcej, nie słuchają się nawzajem, chociaż słyszą. Nie dostrzegają siebie, nie potrafią być sami ze sobą. Takie wydarzenia, jak liczenie ryżu w publicznym miejscu tylko wówczas nie wydało się niektórym śmieszne, gdy odbywało się w ramach wystawy Mariny. Ale wszyscy znacie pewnie ludzi, którzy potrafią liczyć ziarenka ryżu. Ojciec mojej przyjaciółki liczył orzechy na drzewie, promotor mojej pracy dyplomowej lubi siedzieć w Rzymie i z jednego miejsca przyglądać się przesuwającym się cieniom budynków, ja maluję obrazy i naklejam na nie suszone kwiaty, mój kolega samotnie biega dziesiątki kilometrów. Każde bycie ze sobą jest dla nas wszystkich naturalne i pożądane, a czas przestaje być wyznacznikiem czynności, które są dla nas i przez nas.
Na pewno nie potrzebuję siadać do tego stołu, ale z mojej kilkunastominutowej obserwacji ludzi w tamtym pomieszczeniu wnioskuję, że takich stołów w przestrzeni publicznej powinno być mnóstwo. Tylko zastanawiam się, po co człowiek dostał umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, skoro zapędza się tak, że musi jechać na długi weekend z nauką oddychania. Ktoś musi nam mówić, jak oddychać, czemu to straciliśmy?? W każdym razie nie Marina pierwsza odkrywa rzeczy potrzebne człowiekowi zapędzonemu przez samego siebie w róg, więc nie ma co się rozpływać w zachwytach nad pomysłem.

"Relacja w przestrzeni" i "Relacja w czasie" to dwa performensy, których moc i dzisiaj jest ogromna. Niebywałe, co tych dwoje ludzi zrobiło dla sztuki i dla analizy zachowań. Psychologowie powinni opierać się na tym, co przecież było kilkadziesiąt lat temu, a wciąż jest mocne.

Relacja w przestrzeni to pierwszy wspólny performens Mariny i Ulaya. Pokazany na Biennale w Wenecji w 1976 roku, o ponadczasowym przekazie, który był aktualny kilkaset lat temu i będzie tak samo odczytywany za kolejne sto lat. Marina i Ulay stali nadzy naprzeciwko siebie w odległości około 20 metrów. W jednej chwili oboje zaczynali biec do siebie, coraz szybciej. Najpierw mijali się dotykając swoich ciał jakby przypadkiem. Przy każdym kolejnym biegu wpadali na siebie coraz bardziej, aż w końcu zaczęli się zderzać. Marina uważa, że podczas tego zderzenia dwóch energii - żeńskiej i męskiej - tworzyła się trzecia, energia połączona, najwyższa forma sztuki. Dla mnie wymiar ponadczasowy tego performensu polega na czymś innym. To opowieść o trudnych relacjach, o chęci bycia ze sobą i próbie zagarnięcia uczuć drugiej strony. O tym, że dwie energie, żeńska i męska, zderzają się ze sobą raniąc się nawzajem do tego stopnia, że fizyczny ból odczuwa także ciało.
Drugim performensem z tej samej sali Palazzo Strozzi jest Relacja w czasie zarejestrowana w 1977 roku w Bolonii. Marina i Ulay, połączeni włosami trwali przez 16 godzin niemal bez ruchu. Na filmie widać, jak nieznacznie zmieniały się ich pozycje. Publiczność została wpuszczona do galerii dopiero w 17 godzinie trwania performensu. Dwójka ludzi połączona w dziwny sposób, bo nie widzieli się wzajemnie, byli odwróceni plecami, więc relacja utrudniona, połączenie z kimś, kogo nie widzą, czują innymi zmysłami. Chcieli się odwrócić, czy nie? Czy ciało zaczynało odczuwać fizyczny ból uwarunkowany jedną pozycją? Czy fizyczne połączenie z drugim człowiekiem nie stało się tutaj przypadkiem ziarnem niechęci, a może chęci odosobnienia? Czy chcieli być tą jedną energią, jednym bytem, czy może odczuwali potrzebę odseparowania się, wykrzyczenia JA! Przez moment patrzyłam na ten film i nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na takie działanie. To jeden z mocniejszych performensów. Statyczność i przywiązanie.

Przy okazji, powiedzcie mi, proszę, czy spolszczając słowo "performance" robię dobrze, czy raczej źle? Wydaje mi się, że "performens" wszedł już do języka polskiego, ale wciąż się waham. Nie jestem wielką zwolenniczką takiego działania, budowania słów polskich z angielskich, ale tu, od kilku dni, konsekwentnie stosuję ten termin.


"Pokonać mur" i "Artystka obecna"


Wydaje mi się, że „Artystkę obecną” z 2010 roku znamy najlepiej. To głośny performance, a jednocześnie wciąż przypominany w mediach. Wydarzenie, które wielu z nas przybliżyło postać Mariny i kazało szukać w internecie innych jej działań artystycznych. Oczywiście wszyscy się wzruszają w chwili, gdy Ulay siada naprzeciwko Mariny, ona otwiera oczy i chwytają się za dłonie. Ja za każdym razem płaczę.
W Palazzo Strozzi retrospektywa „Artystki obecnej” odbywa się w przedostatniej sali. Na trzech ścianach wyświetlane są fotografie twarzy ludzi, którzy siedzieli naprzeciwko Mariny, w tym wiele osób znanych z mediów. Są też fotografie samej twarzy Mariny, wydawałoby się, że miał to być jeden wyraz twarzy, po prostu patrzenie w oczy ludziom. Ale dziesiątki zdjęć pokazują różną Marinę, czasem trochę emocjonalną. Pośrodku sali ustawiono drewniany stół i dwa krzesła. Widziałam ludzi siadających naprzeciwko siebie i patrzących sobie w oczy. Żadna z osób nie potraktowała jednak tego patrzenia tak, jak robiła to Marina. Ludzie uśmiechali się do siebie, rozmawiali szeptem, pochylali się nad stołem, żartowali lub byli zwyczajnie zawstydzeni. Bez artystki siedzącej naprzeciwko brak interakcji, okazało się, że patrząc w oczy bliskiej osobie nie potrafimy zachować powagi lub zwyczajnie wstydzimy się otoczenia. Albo nie czujemy się komfortowo siedząc tak bez ruchu i jednak obnażając się duchowo przed kimś innym, nawet, wydawałoby się, bliskim. Na tle wcześniejszych działań Mariny, performance „Artystka obecna” uważam za słabszy. Pomimo tego, że wzbudzał takie emocje i nadal wzrusza, także mnie. Od tego momentu Marina nie robiła już tak dobrych rzeczy. Niewątpliwie jej akcje performatywne z Ulayem były jednymi z najmocniejszych wydarzeń w kulturze i powinny być przypominane. Chętnie sama będę czerpała z nich do swoich rozważań o sztuce i kondycji społeczeństwa.


Oglądając całą retrospektywę w Palazzo Strozzi bardziej przeżywałam i odczuwałam „Dom z widokiem na ocean”, „Obiekty przejściowe”, „Energia spoczynkowa”, a już najbardziej „Relację w przestrzeni” i „Relację w czasie”. 

„Pokonać mur” jest nie mniej wzruszający od „Artystki obecnej”. Tutaj najbardziej zobaczyłam w Marinie człowieka, nie artystkę. Zranioną osobę, która pokonała różne swoje słabości, zmierzyła się ze swoją samotnością, z tęsknotą, z bólem, zimnem, a na koniec musiała zmierzyć się z kamerą, która filmowała porażkę jej miłości. Niestety, pomimo tego, że retrospektywa pokazuje i Marinę i Ulaya, trudno nie patrzeć na całość z jej punktu widzenia. Kamera jest obiektywna, przyjrzałam się dokładnie, dwukrotnie (bo wystawę odwiedziłam w październiku i listopadzie 2018). Nie chcę oceniać niczyjego zachowania, ale jednak to, co zarejestrowała kamera podczas ich spotkania po przejściu tych wszystkich kilometrów to był wstyd i poczucie winy Ulaya i złamane serce Mariny. Konsekwentnie zrobili do końca to, co zaplanowali. Właściwie szli do siebie po to, by spotkać się w środku i wziąć ślub. I początkowo ten performance miał się nazywać „Kochankowie”. Zmiana, która nastąpiła w trakcie ich działań zrobiła z nich innych ludzi. Marina poszła w stronę duchowości i pokazywania ludziom, jak być samemu ze sobą. Niestety, mam wrażenie, że ona jako artystka i jako człowiek, najbardziej chce nauczyć tego samą siebie. Nie próbuję tego oceniać, ani analizować, chociaż jak powiedziała Susan Sontag „każdy sąd jest oceną kulturową”, a ja się z tym zgadzam i jednak moje otoczenie, książki, sztuka tworzą mi pryzmat. „Komnaty ciszy” w centrach miast jako marzenie Mariny są jej przecież potrzebne. By odłączyć się od świata, pędzącego, elektronicznego, by pobyć ze sobą, ze swoim ciałem i świadomością. Pokazać innym to, co sama uważa za słuszne. Marina i Ulay chcieli się pobrać, co nie było dla mnie wzruszające, ale zadziwiające. Stało się inaczej i moment ich spotkania, tak bardzo obnażający ich jako ludzi, a nie artystów był tym, w którym płakałam siedząc na szerokim parapecie wciśnięta w ciemny kąt.

Bo tak można oglądać tą wystawę, można przysiąść na tych szerokich parapetach lub prowadzących do ogromnych okien schodkach i oglądać wyświetlane filmy i fotografie, obserwować ludzi, robić notatki. Schować się i być tylko ze sobą. 




Komentarze

Popularne posty